Byłam wpatrzona w teściową, a wstydziłam się własnej matki. Okazało się, że, to matce mojego męża słoma z butów wystaje
Kiedy po raz pierwszy poznałam moją teściową, byłam wprost oczarowana. Zawsze nienagannie ubrana, z idealnym makijażem i fryzurą, zdawała się uosabiać wszystkie cechy, które uważałam za ważne u kobiety. Emanowała spokojem, miała klasę, a ja, młoda i jeszcze niepewna, chciałam być taka jak ona. Każde jej słowo chłonęłam z podziwem, wierząc, że ma odpowiedzi na wszystkie pytania i że jej sposób na życie jest tym jedynym, właściwym.
Z czasem zaczęłam wstydzić się swojej własnej matki. Moja mama była zupełnym przeciwieństwem teściowej. Zawsze w biegu, często bez makijażu, z potarganymi włosami, wiecznie zajęta pracą w ogrodzie albo gotowaniem. Nie pasowała do mojego nowego świata, który zaczął kręcić się wokół ideału, jaki widziałam w matce mojego męża.
Teściowa ideałem?
Zachwycałam się każdym jej gestem. Kiedy przychodziła do nas na obiad, zawsze miała przy sobie eleganckie pudełko z deserem, który wyglądał jak z najlepszej cukierni. Moja mama przynosiła zaś domowy sernik, zrobiony na szybko, bez zbędnych ozdobników. Zdarzało się, że przewracałam oczami, kiedy ją widziałam, wstydząc się prostoty i naturalności. Nie chciałam, żeby ktoś widział, że to moja matka. Skupiałam się na tym, co „lepsze”, co bardziej „wyrafinowane”.
Ale coś zaczęło mi zgrzytać. Zauważyłam, że mój mąż, choć na pierwszy rzut oka wpatrzony w swoją mamę jak w obrazek, coraz częściej unikał jej telefonów. Kiedy pytałam, dlaczego nie chce z nią rozmawiać, tylko wzruszał ramionami. „Nie masz pojęcia, jak ona naprawdę jest” – mówił, ale ja nie chciałam słuchać.
Wszystko zmieniła jedna uroczystość
Nadeszła rodzinna impreza, na którą zaprosiliśmy obie nasze rodziny. Jak zawsze, teściowa pojawiła się elegancko ubrana, przynosząc drogie wino i wymyślny deser. Moja mama przyszła z domowym kompotem i pieczonym kurczakiem. Siedzieliśmy przy stole, kiedy nagle atmosfera zaczęła się zmieniać. Teściowa, w przypływie humoru, zaczęła opowiadać historie z przeszłości. Z każdą kolejną szpileczką, którą wbijała mojej mamie, poczułam się nieswojo.
„No cóż, każdy ma swoje metody na życie. Ja, na przykład, nigdy nie zrozumiem, jak można spędzać całe dnie na grzebaniu w ziemi” – powiedziała, patrząc na dłonie mojej mamy, popękane od pracy w ogrodzie. Wszyscy przy stole zamilkli. Moja mama uśmiechnęła się delikatnie, ale wiedziałam, że ją to dotknęło. I wtedy coś we mnie pękło.
Prawda, której nie chciałam widzieć
Po tej uroczystości zaczęłam dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie zauważałam. Teściowa, choć z pozoru idealna, często traktowała innych z góry, zwłaszcza tych, którzy nie wpisywali się w jej standardy. Komentowała złośliwie czyjś wygląd, drobne wady, a nawet decyzje życiowe. Zaczęłam przypominać sobie sytuacje, kiedy czułam się nieswojo, ale wtedy zrzucałam to na karb jej „wyższej kultury”.
Pewnego dnia teściowa zaprosiła mnie na zakupy. Poszłyśmy do jednego z najdroższych sklepów w mieście. „To dla ciebie, kochanie, musisz wyglądać tak jak na prawdziwą żonę mojego syna przystało” – powiedziała, wybierając sukienkę za horrendalną kwotę. „Twoja matka pewnie by tego nie zrozumiała” – dodała z uśmiechem.
I wtedy to do mnie dotarło. Zrozumiałam, że cała ta elegancja, pozory i „klasa” były tylko fasadą. Za nimi kryła się zwykła pogarda dla innych. Wstydziłam się mojej mamy, a to teściowa była tą, której powinnam się wstydzić. Moja mama, choć prosta, zawsze była szczera, kochająca i nigdy nikogo nie poniżała. Nie próbowała udawać kogoś, kim nie była.
Prawda wychodzi na jaw
Wstyd ogarnął mnie, gdy uświadomiłam sobie, jak bardzo byłam ślepa. Podziwiałam człowieka, który nie miał za grosz empatii ani zrozumienia dla innych. Tymczasem to moja mama była tą, która uczyła mnie prawdziwych wartości – skromności, szacunku i miłości.
Czy kiedykolwiek mieliście taką sytuację, że podziwialiście kogoś, a dopiero później zrozumieliście, kim naprawdę jest? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku, co o tym myślicie.